Legia to wyzwanie. To aktualny mistrz Polski. Mam nadzieję, że także przyszły. Chciałbym, aby seria czterech tytułów jaką miałem z Wisłą przyszła także tutaj - mówi nowy trener od przygotowania fizycznego w zespole, zatrudniony od drugiej połowy grudnia
Szul współpracował przy największych sukcesach chodziarza wszech czasów Roberta Korzeniowskiego. Był w ekipie współtworzącej sukcesy Adama Małysza. Pracując w Wiśle Kraków miał duży wkład w cztery tytuły mistrza Polski. Po średnio udanej rundzie jesiennej w Legii postawiono na specjalizację. Trenerowi Dariuszowi Wdowczykowi oprócz Tomasza Strejlaua, Jacka Zielińskiego, Krzysztofa Dowhania i Lucjana Brychczego do pomocy dano Jacka Magierę i właśnie Szula, uważanego za najlepszego w kraju specjalistę od przygotowania fizycznego piłkarzy. Jego przyjście określa się jako najlepszy transfer Legii w przerwie zimowej. Wczoraj i dziś pod jego kierownictwem legioniści przechodzą w Spale testy wydolnościowe.
Maciej Weber: Po co Legii ktoś taki? Latem zdobyła mistrzostwo Polski bez Pana. Czym Pan się zajmuje?
Ryszard Szul: Jestem trenerem przygotowania fizycznego. Elementem tego jest fizjologia. Chcąc być dobrym, muszę znać fizjologię, zwłaszcza element związany z fizjologią wysiłku. Robię testy wysiłkowe, które stosowałem, gdy trenowałem lekkoatletów, triathlonistów, a które musiałem potem przystosować do piłkarzy.
Test Żołądzia?
- Tak nazywa się jeden z testów. Został opracowany w 1993 roku przez profesora Żołądzia. Na Zachodzie znany jako Zoladz Test. To test bardzo precyzyjnie określający wytrenowanie wytrzymałości i stref energetycznych potrzebnych w treningu wytrzymałości. Po jego wykonaniu jestem w stanie określić np. potencjalny czas maratończyka lub czas gry na pełnych obrotach zawodnika piłki nożnej. Przez dziewięć i pół roku współpracowałem z Robertem Korzeniowskim. Z dużą dokładnością byliśmy w stanie określić, jaki osiągnie wynik. Np. przed igrzyskami w Atenach było duże prawdopodobieństwo, że sięgnie po złoty medal w chodzie na 50 km. Miał prędkość progową 4:07. A według wcześniejszych wyliczeń wystarczyło, by szedł 4:25 na kilometr. Ten test wykorzystam także dla zawodników Legii.
Prędkość progowa? Co to oznacza?
- Czytając fachową literaturę, stykamy się z różnym nazewnictwem dotyczącym określania charakterystycznych punktów podczas wysiłku o narastającej intensywności. Napotykamy na różnego rodzaju progi. Np. jest próg mleczanowy, próg dwumilimolowy, czteromilimolowy, próg TDMA, czyli próg niekompensowanej kwasicy
metabolicznej, indywidualny próg mleczanowy, próg beztlenowy, próg tlenowy. Można zwariować. Kilka lat temu postawiłem sobie pytanie, który z tych progów można wykorzystać w treningu i który pozwoli określić strefy energetyczne najprecyzyjniej. Po wielu latach doświadczeń i prób okazało się, że wyznaczenie stref intensywności treningu w oparciu o próg mleczanowy jest najbardziej efektywne. I w tym wypadku prędkość progowa to taka prędkość po przekroczeniu której w sposób ciągły wzrasta stężenie mleczanu we krwi. W oparciu m.in. o ten próg wyznaczamy strefy wysiłku - dla każdego inne. Tym samym praca jest efektywniejsza.
Czy trenerzy drużyn pierwszoligowych chętnie godzą się na współpracę?
- Mam same dobre wspomnienia. Z Henrykiem Kasperczakiem porozmawialiśmy 15 minut i wiadomo było, że chce, bym z nim pracował. Wernera Liczkę musiałem przekonywać ze dwa dni, ale w końcu też zaakceptował moje poglądy na temat przygotowania fizycznego. Pozostali trenerzy, z którymi współpracowałem, chętnie wykorzystywali mój warsztat treningowy.
Z Dariuszem Wdowczykiem porozumiał się Pan od razu?
- Trener Wdowczyk zaprosił mnie na spotkanie z trenerami jeszcze wtedy, gdy był w Koronie Kielce. Chętnie współpracowali ze mną także inni trenerzy. Wielu młodych przyjeżdża do mnie do Krakowa na konsultacje.
W Polsce jest wielu specjalistów takich jak Pan?
- Bardzo mało. Musimy rozgraniczyć dwa aspekty - jeden to trener przygotowania fizycznego, a drugi to fizjolog, czyli człowiek zajmujący się określaniem intensywności, stopnia zmęczenia zawodników, przygotowaniem sposobu odżywania itd. Ja łączę te dwie funkcje, natomiast na Zachodzie wygląda to tak, że w klubie jest fizjolog i do tego np. dwóch trenerów przygotowania fizycznego. W Polsce są profesorowie fizjologii pracujący na uczelniach i rzadko mogą poświęcić się całkowicie pracy w klubie. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku doktora Dariusza Śledziewskiego z AWF, który współpracował z Legią. Z drugiej strony są trenerzy przygotowania fizycznego nie zajmujący się fizjologią [pod koniec lat 90. w Legii pracował Grzegorz Wilczyński, obecnie w Groclinie].
Zanim Pan pojawił się w Legii, usłyszałem opinię - co teraz będzie z doktorem Machowskim? Niektórym zdawało się, że jest Pan także kimś w rodzaju lekarza.
- Robię coś zupełnie innego. Doktor Machowski jest lekarzem, a ja jestem trenerem.
Co różni pracę z piłkarzami od tej z Korzeniowskim, czy innymi zawodnikami?
- Piłka to sport zespołowy. Faktem jest, że wcześniej pracowałem z przedstawicielami sportów indywidualnych - lekkoatletami, kolarzami, triathlonistami. Na początku swojej pracy trenerskiej miałem mistrzów Polski juniorów, seniorów w konkurencjach szybkościowo-siłowych. W drugiej połowie lat 90. pracowałem już z najlepszymi w Polsce w konkurencjach wytrzymałościowych. Chcąc pracować w piłce, trzeba poznać jej specyfikę i co bardzo istotne - specyfikę szatni. Żeby móc skutecznie pracować z zawodnikami, trzeba, jak to się mówi, "wejść do szatni". Oznacza to, że jest się osobą akceptowaną i gdy się wchodzi, to nie milkną rozmowy.
A co się dzieje, gdy Pan wchodzi do szatni Legii?
- Na razie zawodnicy słuchają tego, co mam do powiedzenia. Myślę, że musimy się poznać. Planuję różnego rodzaju wykłady, podczas których chcę wyjaśniać im w prosty sposób elementy fizjologii - dlaczego robimy tak, a nie inaczej, co to jest ta prędkość progowa itd. Nie będzie problemu z obcokrajowcami, bo na zgrupowania i testy pojedzie z nami tłumacz
A dlaczego badania wydolnościowe Legii muszą odbywać się w Spale?
- Wcale nie muszą. To jest ten rodzaj testów, które odbywają się poza laboratorium. Mogłyby się odbywać na bieżni Agrykoli czy AWF. Ale kiedy rozmawiałem na temat swojej przyszłej pracy nie byłem w stanie przewidzieć pogody w styczniu. Hala w Spale spełnia warunki do przeprowadzenia testów, a równocześnie mam wszystkich zawodników razem i mogę przy okazji spotkać się i omówić czekające nas zadania. Spałę wybraliśmy ze względów organizacyjnych.
Badania na AWF polegały na tym, że każdy z piłkarzy przez kwadrans biegł po ruchomej bieżni, każdemu pobierano krew z palca.
- Badania mają ten sam cel, tylko trochę inna jest metodyka, inne kryteria wyznaczania progu. Badania tego typu wykonuję od kilku lat zarówno wśród drużyn pierwszoligowych, jak i też z niższych lig. Dlatego będziemy mieć porównanie.
Spośród zawodników, z którymi zdarzyło się Panu pracować, był taki, który miał szczególne predyspozycje?
- Jeżeli mamy zawodnika wytrzymałego, to jest on przeważnie wolny. Jeżeli mamy szybkiego, to jest bez wytrzymałości. Trudno znaleźć bardzo szybkiego, skocznego, a przy tym wytrzymałego. Jeżeli miałby przy tym dobrą koordynację i umiał grać w piłkę, to byłby to ewenement. Takim zawodnikiem był w Wiśle Kamil Kosowski.
A Tomasz Frankowski? Był Pan u niego, gdy grał w lidze angielskiej.
- Zawsze pytam moich byłych zawodników, którzy wyjechali do zagranicznych klubów, jak grają, jak trenują. Takich jak "Żuraw", "Szymek" czy właśnie "Franiu". Także "Kosa", czy "Dżopik". Niektórzy z moich zawodników grają w Chinach. Doniesienia stamtąd też są interesujące. Każdy z nich trenuje inaczej. Jak każdego trenera interesuje mnie, jak robią to inni. U "Frania" trenerem przygotowania fizycznego był człowiek, który wcześniej pracował w Tottenham Hotspur. Bardzo chciałem się z nim spotkać. Tomek Frankowski zaprosił mnie do siebie i dzięki temu mogłem poznać metody pracy jednego z najlepszych trenerów przygotowania fizycznego w Anglii. Dr Kunle Odetoyinbo to Anglik nigeryjskiego pochodzenia, w przeszłości dziesięcioboista i piłkarz. W Wolverhampton przyjął mnie bardzo serdecznie. Pokazał praktycznie wszystko - od planów treningowych po przykładowe treningi. Pojechałem zobaczyć, czy to, co ja robię, jest porównywalne chociaż po części z tym, co robią w Anglii.
Co jest najważniejsze w futbolu?
- Dla mnie szybkość, moc i koordynacja. To cechy bardzo trudne do kształtowania. Wytrzymałość wytrenować łatwiej. Problemem jest, aby trening wytrzymałości pogodzić z treningiem szybkości, bo najczęściej jest tak, że gdy wzrasta wytrzymałość, to maleje szybkość.
Czy Legii jesienią najbardziej brakowało właśnie szybkości?
- Nie wiem. Nie obserwowałem Legii. Zajmowałem się Wisłą, a w ostatnim czasie Arką Gdynia.
W tym drugim klubie pracował Pan w rundzie jesiennej. Ale już Pan nie pracuje.
- Dostałem propozycję z Legii. W Arce była fantastyczna atmosfera, była drużyna, zawodnicy o dużym potencjale, bardzo dobry sztab trenerski. Jednak Legia to wyzwanie. To aktualny mistrz Polski i mam nadzieję, że przyszły. Chciałbym, aby seria czterech tytułów, jaką miałem z Wisłą, powtórzyła się w Legii.
Jest Pan człowiekiem do wynajęcia. Jednak to chyba niełatwe tak często zmieniać miejsce zamieszkania.
- Nie przeprowadzam się do Warszawy, cały czas mieszkam w Krakowie. Jak pracowałem w Wiśle, to też rzadko bywałem w domu, bo cały czas jeździłem na zgrupowania, mecze, treningi. Rzadko bywałem również w firmie.
W firmie?
- Mam firmę, która zajmuje się dystrybucją akcesoriów niezbędnych w sporcie wyczynowym. Te akcesoria to m.in. monitory pracy serca lub, jak niektórzy mówią, pulsometry. Takie, jakie mają prawie wszyscy sportowcy w Polsce, fotokomórki i urządzenia do pomiaru czasu, cykloergometry, wagi do pomiaru tkanki tłuszczowej.
Legię też Pan będzie zaopatrywał?
Wszystkie polskie kluby zaopatruję. A więc - bez wyjątków.
Rozmawiał Maciej Weber